"Następne dnie podróży prowadziły nas od ekstazy do ekstazy. Jezioro, coraz węższe, zmieniało się w taflę napiętą, niemal wypukłą od parcia prądu, który już był Renem. Każde pchnięcie wiosła podrywało naszą kanadyjkę do skoku. Naszej fizycznej radości nie osłabiał deszcz, lejący prawie bez przerwy. Dalej, na Renie, niosło nas tak szybko, że główna robota polegała na sterowaniu. Bez przerwy od dzioba do tyłu biegło ostrzeżenie o skałach czy pniach drzew. Ale radość była nie tylko fizyczna. Zakręt rzeki krył tajemnicę i kiedy odsłaniała się, zapierała nam oddech. Jeżeli gdzie, to tutaj wolno powiedzieć, że przenikaliśmy w kraj zaczarowany. Nad zieloną wodą zwisały ze stromej spadzizny gałęzie, tworząc groty, na pewno apartamenty nimf. Na gałęziach mogliby siedzieć wojownicy Delawarów z powieści Fenimore'a Coopera. Wyżej obracały się winnice na stokach i zamki.
Łapczywość spojrzenia była tym większa, że na całą tę bujność (powrót do raju utraconego) rzucało się okiem tylko z ukosa, ocierając ramieniem pot z twarzy. Czasami, na krótko, kiedy zdradliwości rzeki wymagały mniej uwagi, kładło się wiosło na kolanach i wiedziało się, że nic z tego, co się mija, nie będzie nigdy znowu dane, że trzeba to wziąć na zawsze".
(...)
"[W General Gouverment] dźwignąłem się wreszcie na jeden z takich progów, kiedy zaczynamy stawać się wreszcie, kim być powinniśmy, i upojeni, i trochę przerażeni ogromem drogi do przebycia".
(...)
"Jeżeli jednak komuś udaje się wydobyć z takiej czeluści i wydawać książki w różnych językach, kłamałby, przypisując to swoim zasługom. Prowadziła mnie Ręka. Nic o niej nie wiem poza tym, że zbyt cudownie działa, inspirując przyjaznych nam ludzi, aby wątpić o jej istnieniu.
Klasycznym skutkiem wszelkich nagłych zwrotów i zerwań jest rozpamiętywanie swojej bezwartościowości, pastwienie się nad sobą, delectatio morosa. Nie wyleczyłbym się z niej, gdyby nie piękno ziemi. Przezroczyste, jesienne ranki w alzackiej wiosce między winnicami, szeleszczące suchymi liśćmi kasztanów ścieżki na alpejskim zboczu nad Izerą, surowe światło wczesnej wiosny na Jeziorze Czterech Kantonów koło skały Schillera czy mała rzeka pod Perigneux, nad której taflą, w upale lipca, kolorowe cienie lotu rysują zimorodki - to skłania do zgody na wszechświat, czyli do jakiej takiej pobłażliwości wobec siebie".
(...)
"A przecie królestwo Natury nie jest naszym domem, należymy do niego, równocześnie do niego nie należąc. W tym królestwie konieczność jest jedynym dobrem, inaczej niż dla nas. Stawanie się w naszym królestwie, Historii, podlega zupełnie innym prawom, wyrasta z nas, z naszych, najdrobniejszych nawet, czynów".
[Cz. Miłosz, Rodzinna Europa, fragmenty]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze można dodawać wybierając opcję "Komentarz jako: Nazwa/adres URL"