4.09.2016

Kiedy jestem szczęśliwa, jest łatwo: rzeczy przepływają przeze mnie, a ja przez nie; dryfuję, bawię się, jak wieloryb w gęstym miodzie. Powietrze jest w sam raz - ani za gęste, ani za rzadkie. Oddycham, jakbym piła światło, a każdy atom mnie karmi. Inaczej, kiedy jest mi źle. Zanim jeszcze dowiem się, co to za "źle", czy jest mi smutno, czy złość zaczyna mi się żarzyć pod stopami, czy żal ściska serce, czy rozczarowanie wpływa gorzkim smakiem do przełyku... Zanim zdążę napełnić serce, zaciskam je i bronię się z wszystkich sił. Wyciągam broń, mały, stępiony mieczyk o szczerbatym ostrzu, i macham, ciachając się po ramionach, brzuchu, i wcale nie zauważam, jak zaczynam krwawić, a krew zasycha na ranach i tworzy sztywny pancerzyk.

Nie lubię siebie, takiej sztywnej, bo ruchom brakuje gracji i lekkości, skórze miękkości. I majstruję. Wszystko mnie swędzi i gniecie, a ja się na siebie wściekam. Majstruję przy chwili, która trwa, żeby móc pływać. Chciałam przestać majstrować - wszyscy mówią "przyjmuj swoje emocje takimi, jakie są". Próbuję przyjmować, ale jak je wziąć, takie nielubiane? Chyba najlepiej połknąć bez smakowania. Stają kością w gardle, zaczyna brakować powietrza. Ale ciągle "nie majstruj, nie próbuj naprawiać tego, co nie potrzebuje naprawiania". Jak to nie potrzebuję naprawiania? Jestem taka sztywna i smutna, odcięta od życia, ruchy skrępowane. A tu nie naprawiać. No i dlaczego instynkt naprawiania ciągle taki silny, chociaż prowadzi na manowce, sprowadził już milion razy?

Dziś po śniadaniu, najprostsza odpowiedź, która była tuż pod nosem całe życie. Tylko jedno trzeba zmienić w tej chwili: zalać ją miłością. Prysznic sobie zrobić, całej tej chwili. Zanurzyć ją w tej miłości, co właśnie kocha wtedy, kiedy jest najtrudniej. Tej absolutnie bezwarunkowej. Instynkt, który każe mi majstrować przy chwili, mówi: pokochaj. To brzydkie, niezgrabne, kanciaste coś, co czujesz, czego nie rozumiesz. Pokochaj. Wpuść do źródła, a potem pływaj. Woda rozpuści.

_______________________________________________________

A żeby serce czuło wszystko do dna: czyli dokładnie tyle, ile tego jest. Żeby smutek był smutkiem, rozpacz rozpaczą, złość złością, wściekłość wściekłością, radość radością, zachwyt zachwytem.

Do dna. Furia niech rozpala ogień, niech ziemia płonie mi pod stopami. Smutek niech okrywa mnie miękką stertą wilgotnych liści, niech poduszka będzie mokra od łez, a ściany pachną zbutwiałym drewnem. Radość niech mnie porywa do nieba, niech tęcza wykwita z moich dłoni. A spokojne szczęście wypełnia złotym światłem każdy skrawek mojego ciała, każdy jego zakamarek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze można dodawać wybierając opcję "Komentarz jako: Nazwa/adres URL"